Leszek Bartnicki: Cały czas mam siłę do pracy

Praca prezesa piłkarskiego klubu jest bardzo niewdzięczna, bo weryfikacja twoich działań w ocenie większości ludzi następuje przez 90 minut weekendu. Choć de facto na ten wycinek jako prezes nie masz za dużego wpływu, przynajmniej od pewnego momentu – mówi Leszek Bartnicki, prezes trzecioligowego Motoru Lublin. W sobotę, po porażce 0:1 na Arenie Lublin z Wisłą Sandomierz podał się pan do dymisji. W poniedziałek rada nadzorcza klubu zdecydowała się pozostawić pana na stanowisku. Spodziewał się pan takiej decyzji?
Podejmując decyzję o podaniu się do dymisji, na pewno robiłem to w sobotę pod wpływem dużych emocji. Szczerze mówiąc nie czyniłem z tego jakiegoś wybiegu taktycznego, żeby analizować czy dymisja zostanie przyjęta czy nie. Zresztą, od razu powiedziałem, że jeżeli ktoś uzna, że nie jestem głównym problemem i w dalszym można mi zaufać, nawet jeśli jeden pomysł na budowę drużyny się nie sprawdził, to jeszcze można próbować innych. Podkreślałem, że jestem skłonny tutaj zostać i nie chcę z Lublina uciekać, bo dobrze się tu czuje. Natomiast nie da się ukryć, że w sobotę coś we mnie pękło i kolejny niezadowalający wynik w trakcie tej rundy wiosennej sprawił, że poczułem swego rodzaju bezsilność. Kiedy emocje opadły i przeanalizowaliśmy sobie pewne sprawy w sztabie trenerskim, a później przy okazji rady nadzorczej, to cały czas mam siłę do pracy. Tym bardziej, że klub piłkarski to jest ciągłość. Motor funkcjonuje w tym mieście od 1950 roku. Niezależnie od tego, czy po sezonie będziemy cieszyć się z awansu, czy też nastąpią zmiany na stanowisku prezesa czy trenerów, to nie możemy zostawić spalonej ziemi. Czasu jest mało i trzeba już teraz planować sparingi, okres przygotowawczy oraz transfery, w tym te do grup młodzieżowych. To nie jest tak, że ktoś nagle się wypisuje i już. Cały czas trzeba tutaj pracować. A później zobaczymy jakie będą rozstrzygnięcia po zakończeniu rozgrywek.
 
W sobotę powiedział pan, że czuje się przegrany. Nadal tak jest?
Wszyscy zdawali sobie sprawę, gdy przychodziłem tutaj półtora roku temu, że sytuacja była taka, że w pierwszym półroczu nikt nie zakładał walki o awans z uwagi na pozycję Motoru w tabeli. Generalnie okres rozliczeniowy miał nastąpić po kończącym się właśnie sezonie, czyli w czerwcu 2018 roku. W tym czasie mieliśmy wywalczyć awans na szczebel centralny. Promocja do II ligi jest cały czas możliwa, aczkolwiek jeszcze na starcie rundy wiosennej wydawało się, że awans jest dużo bardziej realny. Na własne życzenie sprawiliśmy, że ten cel się oddalił, a w sobotę oddalił się niestety jeszcze bardziej. To bolało podwójnie, bo wiedzieliśmy, że w poprzedniej kolejce punkty straciła liderująca Resovia. W jakimś sensie czuje się przegrany, bo czyniliśmy wszystko, żeby było lepiej. Jednak pierwszy zespół to tylko jeden z odcinków działania, bo na klub piłkarski składają się także grupy młodzieżowe, w których mamy się czym pochwalić. W końcu, w Centralnej Lidze Juniorów U19 mamy zapewnione utrzymanie, i choć w kategorii U17 jest trochę słabiej, to w CLJ U15 jesteśmy liderem i być może będziemy walczyć o mistrzostwo Polski. Wiele rzeczy organizacyjnych zostało zrobionych w dobrą stronę. Podobnie było z frekwencją i ogólnego postrzegania klubu. Tak naprawdę to i duża część tego czasu piłkarskiego była w miarę udana. Powiedziałem kiedyś komuś, że praca prezesa piłkarskiego klubu jest bardzo niewdzięczna, bo weryfikacja twoich działań w ocenie większości ludzi następuje przez 90 minut weekendu. Choć de facto na ten wycinek jako prezes nie masz za dużego wpływu, przynajmniej od pewnego momentu. A na pewno nie w trakcie rundy czy pod koniec sezonu. Mimo wszystko wyniki są najbardziej widoczne i można je określić wystawą naszego sklepu. Co tu dużo mówić, rezultaty w trakcie obecnej rundy to jest też moja porażka. Dobre jest to, że sezon jeszcze się nie skończył i nadal wiele może się wydarzyć. Mam nadzieję, że za miesiąc wszyscy będziemy się śmiać z tego, co wydarzyło się po meczu z Wisłą Sandomierz, przygotowując się do nowych wyzwań w wyższej lidze.
 
Domniemuje, że pańska decyzja była dużym zaskoczeniem dla pana współpracowników.
Owszem. Zresztą, ja sam nie spodziewałem się, że ten mecz może się zakończyć takim wynikiem. Wiem, że w sporcie niewiele można planować, a już szczególnie w piłce nożnej, która moim zdaniem jest obarczona największą dozą przypadku ze wszystkich gier zespołowych. Znaczenie przypadku w futbolu jest największe i czasami pewne boiskowe sprawy dziwnie się układają. Natomiast byłem dziwnie spokojny po meczu w Białej Podlaskiej, gdzie zagraliśmy po prostu mądrze i konsekwentnie. Spodziewałem się kolejnego takiego spotkania, tym bardziej, że mierzyliśmy się z drużyną, która była ostatnio w słabszej formie. Poza tym, graliśmy na swoim stadionie, który jest naszym dużym atutem i nauczeni doświadczeniami ze starcia z Wiślanami Jaśkowice powinniśmy mieć pewną mądrość z tyłu głowy. Paradoksalnie, bałem się jak zespół by zareagował, gdyby się dowiedział, że Resovia wygrała z Chełmianką. Jednak z Rzeszowa przyszła wiadomość o remisie i mieliśmy szansę zbliżyć się do „Pasiaków” na jeden punkt. Byłem przekonany, że tę okazję wykorzystamy. Początek meczu był dobry, bo stworzyliśmy sobie kilka sytuacji. Tymczasem, bramkarz Wisły, który kolejkę wcześniej sprezentował rywalom dwa gole, nagle zaczął rozgrywać mecz życia. A później druga połowa okazała się ogromnym rozczarowaniem. Są mecze, kiedy mam jakąś większą obawę o wynik, ale tutaj nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Przeczucie mnie zgubiło. Piłka nożna, przy całej swojej obudowie medialnej i biznesowej to są przede wszystkim ogromne emocje. To one przesądziły. Nic nie było wyreżyserowane. Ja w swoim życiu miałem już kilka różnych prac. Sprzedawałem buty w sklepie, pracowałem w trzech stacjach telewizyjnych oraz klubie pierwszoligowym. Natomiast, z ręką na sercu, to chyba do żadnej pracy nie czułem aż takiego emocjonalnego przywiązania jak teraz w Motorze. Jestem w swoim rodzinnym mieście i na co dzień widzę ilu osobom na tym klubie zależy. Są takie sytuacje, że podchodzą do mnie na ulicy ludzie, których znam lub nie i się wypytują o Motor. Bywało też, że poszedłem na rodzinny obiad i po porażce naszej drużyny mogłem usłyszeć od kogoś pytania dotyczące ostatniego meczu. Dlatego tak bardzo mi zależało, żeby tutaj coś fajnego zbudować, zwłaszcza, że infrastruktura sportowa ku temu jest. I dlatego też tak bardzo poczułem się przegrany po ostatnim gwizdku w meczu z Wisłą Sandomierz. Poczułem, że wszystko to, co robimy zaczyna się w niebezpieczny sposób rozłazić. Przez moment człowiek poczuł bezsilność i poczuł się przegrany, bo przecież firmuje to w jakiś sposób swoim nazwiskiem. A gdy się otrzepałem i wstałem, to wiem, że wciąż jest o co walczyć. Nadal wiele można w Motorze zrobić i nawet jeżeli – odpukać – awansu nie będzie, to kładziemy taki nacisk na akademię, by to była jedna z drug budowania klubu. Kto wie, czy nie jest ona słuszniejsza, gdy popatrzy się na to, co dzieje się chociażby w Górniku Zabrze. Może to jest odpowiednia droga? Czasami trzeba w takim wypadku dłużej poczekać na efekty, ale ostatecznie może ona przynieść jeszcze więcej radości.
 
Dużo osób podtrzymywało pana na duchu i nakłaniało do zmiany decyzji w mediach społecznościowych oraz w Internecie. To musiało być bardzo budujące.
Zgadza się. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dużej liczby sms-ów czy telefonów. Wiadomo, że komentarze w Internecie to zazwyczaj źródło „hejtu”, a nie wsparcia. Tymczasem, w sieci było chyba więcej pozytywów niż negatywnych rzeczy. To jest miłe. Ale przede wszystkim, to pokazało jak wielu ludziom zależy na tym klubie i jak dużo osób obserwuje wydarzenia związane z Motorem. To dodatkowo dodaje „powera” do tego, żeby dalej zasuwać jak ten królik w reklamie pewnych baterii na zasadzie „padłeś? powstań!”.
 
I teraz wszyscy pracownicy klubu starają się podnieść mentalnie drużynę po ostatnim meczu?
Wiemy, że w sobotę czeka nas bardzo ważny mecz derbowy z Chełmianką w Chełmie. Zagramy z drużyną z naszego regionu, ale tak na dobrą sprawę to jest zespół z naszego miasta, bo przecież większość piłkarzy i trener Chełmianki mieszkają w Lublinie. Część tych zawodników grała kiedyś w Motorze i dobrze się zna z naszym składem. Poza tym, zimą trenują na obiekcie przy ulicy Poturzyńskiej, a obecnie w Niemcach. Można powiedzieć, że czasami mijamy się tu na stadionowej restauracji. Podejrzewam, że to może być podobny mecz do tego, jaki miał miejsce na Arenie Lublin jesienią. Wówczas skończyło się dwoma czerwonymi kartkami. Oczywiście, mając pięć kolejek do końca sezonu trzeba budować pozytywne myślenie, bo to jest teraz jedyne wyjście, jeśli chcemy jeszcze o ten nasz cel powalczyć. Z jednej strony jest on daleki, ale z drugiej strony piłka pokazuje, że w ciągu pięciu kolejek tak wiele może się wydarzyć, że dopóki jest nadzieja, to trzeba walczyć o marzenia. Obyśmy 16 czerwca mogli się wszyscy cieszyć i pójść wykąpać się w fontannie, nawet jakby to się miało skończyć mandatem.
 
 
fot. Łukasz Kaczanowski

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*