Piotr Zasada: Niczego nie żałuję i jestem wdzięczny za to, że dostałem szansę

Sezon 2017/2018 miał być szczęśliwy dla Motoru Lublin. Runda jesienna zwiastowała sukces, ale wiosna nie była już tak udana. Żółto-biało-niebiescy definitywnie pożegnali się z marzeniami o awansie w poprzedniej kolejce, kiedy to Resovia pokonała na własnym stadionie KSZO 1929 Ostrowiec Świętokrzyski i zapewniła sobie promocję do II ligi. Piotr Zasada pełni funkcję pierwszego trenera Motoru od 17 kwietnia. W dotychczasowych jedenastu spotkaniach pod jego wodzą, zawodnicy z Koziego Grodu dziewięciokrotnie sięgali po komplet punktów, a dwa razy musieli uznać wyższość rywala. Z młodym szkoleniowcem rozmawialiśmy m.in. o przyczynach kolejnego niepowodzenia, wprowadzaniu do gry juniorów, współpracy z Marcinem Sasalem i o planach na przyszłość. Zapraszamy do lektury!

 

Bartłomiej Palus – LUBSPORT.PL: Sezon dobiega końca i po raz kolejny nie był on szczęśliwy dla Motoru. Udało się zgromadzić 70 punktów, a w perspektywie czasu do zdobycia są jeszcze kolejne trzy oczka. W zeszłym roku taka zdobycz punktowa wystarczyła do awansu na szczebel centralny. Resovia była za mocna? Czy Motor przegrał ze swoimi słabościami?

Piotr Zasada (trener Motoru Lublin): Myślę, że i jedno i drugie. Resovia to zespół, który na przestrzeni trzydziestu trzech kolejek odniósł tylko trzy porażki. To jest naprawdę bardzo mało. W tym czasie Motor siedmiokrotnie kapitulował. Różnica punktowa pomiędzy nami nie jest jakaś bardzo duża, ale bezpośrednia konfrontacja przemawia na korzyść ekipy z Podkarpacia. W tamtym roku awansowała Garbarnia Kraków, która z Motorem przegrała 0:2 i 0:3. Po tegorocznych rozgrywkach promocję wywalczyła Resovia, która zdobyła z nami sześć punktów. To można w różny sposób rozpatrywać. Czy ten dwumecz z naszym bezpośrednim rywalem zadecydował o finalnym rezultacie? Nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. Zawsze można gdybać, co by było, gdybyśmy wygrali z Resovią? Może wtedy nie wygralibyśmy ze Stalą Rzeszów? A może gdybyśmy wygrali z Wisłą Sandomierz, to nie zdołalibyśmy zwyciężyć w Chełmie? Są trzydzieści cztery kolejki na to, aby wywalczyć awans. Pogubiliśmy punkty z Unią Tarnów, Karpatami Krosno, a na jesieni z Wólczanką, czy z Sołą Oświęcim. Dla samego Motoru Resovia była za mocna, ale w tej bezpośredniej konfrontacji, gdyby były one na korzyść Motoru, to bylibyśmy teraz w innej sytuacji. Reasumując, pomimo iż wiele osób od nas tego oczekiwało, to nie byliśmy zespołem, który był w stanie wygrać wszystkie trzydzieści cztery mecze. Przegrywając co czwarte, czy co piąte spotkanie, to taka częstotliwość jest zbyt duża.

Mimo wszystko runda rewanżowa była dla Resovii fantastycznym czasem…

 

Zdecydowanie tak, Resovia na wiosnę była najlepsza. My musimy spojrzeć przekrojowo na cały sezon. Po szesnastu kolejkach rundy rewanżowej mamy tyle samo punktów, co po całej rundzie jesiennej. Nie ma się co ekscytować tym, że pierwsza część sezonu była tak udana, bo udało nam się uzyskać trzydzieści pięć punktów. Za chwilę może okazać się, że w tabeli wiosny nie jesteśmy na pierwszym miejscu, a mamy więcej punktów niż po jesieni. O ile wywieziemy komplet oczek z Ostrowca. Biorę odpowiedzialność za to, że pod moją opieką zespół przegrał z Wisłą Sandomierz i Wiślanami Jaśkowice. Nie zgadzam się jednak z osobami, które twierdzą, iż te mecze zaważyły o naszych losach w tym sezonie.

Uważa Pan, że trudniej jest awansować do II ligi niż do I?

Biorąc pod uwagę sam fakt, iż nie ma takiej bardzo dużej dysproporcji pomiędzy zespołami z III a II ligi, to uważam, że jest trudniej. W tym sezonie trzech beniaminków, którzy weszli z III do II ligi, zdołało wywalczyć promocję do zaplecza ekstraklasy. Druga rzecz to sam fakt, iż w III lidze trzeba być zespołem najlepszym. Koniecznością jest wygranie rozgrywek. Natomiast w II lidze może wyjść tak, że promocję do I ligi uzyskuje się i z czwartego miejsca. Sama droga, którą trzeba pokonać, jest teoretycznie prostsza. Tym bardziej że poziom II ligi, na tyle, o ile ją znam a znam dosyć dobrze, nie odbiega drastycznie od pułapu sportowego topowych zespołów trzecioligowych. Każdy, kto awansuje do II ligi, jest w stanie sobie w niej poradzić, nawet bez radykalnych ruchów transferowych. Może zająć spokojną i bezpieczną pozycję lub też walczyć o coś więcej.

Po objęciu przez Pana stanowiska pierwszego trenera sporo zmieniło się w zespole. Mam tutaj na myśli zaangażowanie młodzieżowców do pierwszego składu. Czy było to efektem tego, iż sezon rozgrywkowy w Centralnej Lidze Juniorów dobiegł końca i dopiero w tym czasie sztab szkoleniowy mógł dać szansę tym młodym piłkarzom?

Tak. Chociaż spotkałem się z takimi głosami, że dopiero po porażce z Sandomierzem zapadły jakieś konkretne decyzje w tej sprawie, co jest totalną bzdurą. Na wcześniejsze mecze zaangażowaliśmy Jakuba Buczka, który był żelazną postacią w Centralnej Lidze Juniorów i funkcjonował tam jako kapitan. Dostał szansę, aby grać w pierwszym zespole wcześniej. Grupa zawodników, o której ja myślałem, aby wprowadzić ich w tym sezonie do pierwszej drużyny, musiała poczekać. Warunkiem tego było zagwarantowanie sobie utrzymania w Centralnej Lidze Juniorów U19. To jest bardzo ważne pod kątem tego, co będzie się działo z Motorem właśnie wtedy, jeśli pierwszy zespół nie awansuje. Dla niektórych jest to strasznie trudne do zrozumienia. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, w której prezes Leszek Bartnicki 17 kwietnia powierza mi zespół, a ja wpuszczam samych młodych zawodników. Nie ma szans, żeby zrobić awans, a w dodatku spadamy z Centralnej Ligi Juniorów U19. Po tych wydarzeniach w klubie nie ma nic, jest po prostu pusto. Tracimy pierwszy zespół, tracimy U19 i tracimy U17. Kolejna rzecz jest taka, że w momencie, kiedy Kamil Kumoch, czy Jakub Buczek byli wprowadzani do pierwszego zespołu, to juniorzy z drużyny U19 nadal potrzebowali punktów. To nie było tak, że mieli sezon zamknięty, więc można ich było brać, nie zważając na konsekwencje. Następną sprawą jest to, że oni nie byli wprowadzani do pierwszego zespołu w momencie, gdy cel w CLJ był osiągnięty, a w pierwszej drużynie było wszystko stracone. Gdy Maksymilian Cichocki zadebiutował w podstawowej jedenastce, to jechaliśmy do Chełma po bardzo ważne punkty. Kuba Buczek i Kamil Kumoch debiutowali w meczu ze Spartakusem Daleszyce. To są rzeczy, które udało nam się powiązać i na tym mi zależało. Mówiłem też o tym na jednej z konferencji prasowych. Do Ostrowca jedziemy bez szans na uzyskanie promocji i to jest wystarczający bodziec dla zawodnika? Sam fakt, że dostaje szansę gry w pierwszym zespole, że może zagrać z niezłym przeciwnikiem, na niezłym stadionie, powinien być dla niego odpowiednią motywacją. Mimo wszystko nie ma tego ciśnienia. Tutaj o to chodzi, aby dać młodym zawodnikom zmierzyć się z prawdziwymi, a nie sztucznymi realiami piłki seniorskiej. Uważam, że każdy z nich, który dostał szansę, włącznie z Rafałem Dusiło, który debiutował w meczu z Chełmianką, musiał zmierzyć się z presją i meczem, który ma wymierne przełożenie na dalsze losy zespołu w walce o osiągnięcie celu sportowego. To były spotkania o coś bardzo ważnego. Wszyscy patrzymy na Motor jako na całość, a nie tylko na pierwszy zespół. To jest cała struktura i niejednokrotnie jest tak, że zespół U19 może w dużym stopniu zdeterminować to, co się w najbliższej przyszłości wydarzy się z pierwszą drużyną. Trzeba działać dwutorowo i niewiele zabrakło, abyśmy osiągnęli cele sportowe na kilku płaszczyznach. Oczywiście wisienką na torcie jest pierwsza drużyna i przez pryzmat tego się wszystko ocenia. Funkcję koordynatora akademii powierzono mi właśnie po to, aby na dole stworzyć fundament. Zaczyna się to od projektu przedszkoli i rozszerzenia segmentu grup młodzieżowych. Temu będzie służył też piątkowy nabór. Wszystko to jest robione po to, aby to była solidna konstrukcja na przyszłość. Jeśli nie będzie trenera Piotra Zasady ani prezesa Leszka Bartnickiego, to Motor będzie miał na czym dalej funkcjonować. Przyjdzie ktoś inny i będzie miał z czego skorzystać. O to w tym wszystkim chodziło. W Motorze nikt nie jest ważniejszy niż Motor. Prezesi, trenerzy, czy zawodnicy będą przychodzić i odchodzić a klub ma struktury, na których musi mieć możliwość funkcjonować dalej.

Jak zatem powinien wyglądać proces wprowadzania młodzieżowca do zespołu seniorskiego?

To się odbywa na kilku płaszczyznach. Pierwsza z nich to przygotowanie motoryczne. Nie można wrzucić chłopaka, który trenuje i rozgrywa mecze na innym poziomie intensywności do jednego worka z zawodnikami dorosłymi, którzy są w pełni ukształtowani. Niejednokrotnie jest tak, że przenosząc zawodnika z piłki młodzieżowej do seniorskiej, ważną kwestią jest adaptacja do panujących obciążeń. Należy je sukcesywnie zwiększać, ale ważne jest to, aby zacząć od pułapu niewiele wyższego niż ten, z którym zawodnik miał do czynienia w swoim macierzystym, juniorskim zespole. Drugą sprawą jest to, że koszt energetyczny wysiłku na meczach seniorów jest znacznie wyższy niż w piłce młodzieżowej. Jest więcej sprintów na określonej prędkości, są odcinki, które trzeba pokonywać w zwiększonej ilości i w szybszym tempie. Należy również zadbać o regenerację takiego zawodnika. Kolejną rzeczą jest zakres zadań, jakie piłkarz ma do zrealizowania. Niejednokrotnie jest tak, że w pierwszym zespole cały zamysł taktyczny na grę, który nie zawsze jest widoczny przez kibica, jest znacznie bardziej rozbudowany, pomimo tego, iż CLJ bazuje na tym, jak gra pierwszy zespół. Nie można młodemu zawodnikowi wyznaczyć zbyt dużo zadań w poszczególnych fazach gry, bo go to przytłoczy. Trzeba odpowiednio dozować te informacje, które się mu przekazuje. Uważam, że sprawy mentalne też odgrywają tutaj dużą rolę. Wiadomo, że wchodząc z piłki młodzieżowej do szatni seniorskiej, jest duży przeskok obyczajowy. Cel sportowy jest wszystkim znany. Do tego dochodzą sprawy związane ze śledzeniem losów zawodników. Piłkarz przestaje być anonimowy. Zaczyna się obracać w takim miejscu, gdzie opinia publiczna skupia uwagę na nim. Jest to takie dostosowanie się do panujących warunków, które określam mianem środowiska dla zawodnika. Wprowadzić młodego piłkarza w otoczeniu pozostałych młodych zawodników, to może być bardzo duży niewypał. Jednak gdy mamy doświadczonego piłkarza i zestawimy go z juniorem w miarę blisko siebie tak, żeby wprowadzanie jednego odbywało się poprzez współpracę z drugim, to uważam to za skuteczne narzędzie. W szatni dorosłego zespołu dochodzą też czynniki finansowe. Taki osiemnastoletni chłopak nie może bać się popełnić błędu, a żyje przede wszystkim swoimi marzeniami i aspiracjami. Często jest tak, że styka się w szatni z zawodnikiem, który nie ma zbyt wielu lat grania przed sobą. Taki piłkarz na pewno patrzy na to ambicjonalnie, ale dla niego to jest też źródło dochodu. Młody zawodnik, jak powiedziałem, nie może bać się popełnić błędu, ale z drugiej strony jego błąd może zabrać pieniądze starszemu zawodnikowi. Są to takie czynniki, które nie jest łatwo zrównoważyć, ale można to wszystko zrobić. Niejednokrotnie przy wprowadzaniu zawodników, poza trenerem i sztabem szkoleniowym, istotni są ci doświadczeni zawodnicy, którzy albo będą dla nich sprzyjającym środowiskiem, albo nie.

Czy kontuzja Artura Gieragi była na tyle poważna, że Maksymilian Cichocki od czterech meczów występuje w wyjściowym składzie, czy też swoimi umiejętnościami przekonał Pana do siebie i w pewien sposób zajął miejsce doświadczonego środkowego obrońcy Motoru?

To nie jest tak, że Maks otrzymał szansę tylko i wyłącznie z powodu kontuzji Artura. Nasz młody obrońca i tak dostałby zielone światło w tym sezonie. Jeśli chodzi o Artura, to udało nam się go w miarę szybko doprowadzić do pełni sił. Pamiętajmy jednak o tym, że na tę pozycję był jeszcze Julien Tadrowski. Maks po prostu dostał szansę i zrobił z niej użytek. Po meczu z Chełmianką udowodnił wszystkim i sobie samemu, że jest gotowy do gry w tych najtrudniejszych momentach. Chwilę później miałem do dyspozycji czterech, zdrowych środkowych obrońców. Byli to: Maksymilian Cichocki, Julien Tadrowski, Artur Gieraga i Radosław Kursa. Maks gra do tej pory. To był świadomy wybór.

Jak przez pryzmat rundy rewanżowej oceni Pan zimowe ruchy transferowe?

Nie chce tego robić z tego względu, że zimą ruchy transferowe nie były bardzo spektakularne, jeśli weźmiemy pod uwagę ich ilość. Pierwszym trenerem był wówczas Marcin Sasal. Prezesem był już Leszek Bartnicki i ja nie czuje się kompetentny do tego, abym mógł się wypowiadać na ten temat. Najłatwiej jest powiedzieć, że skoro zimą zostało sprowadzonych kilku nowych zawodników, a dorobek punktowy był taki sam, co na jesieni, to po co było to robić? Natomiast same te ruchy transferowe… czy wszystkie wypaliły? Musimy sami to ocenić między sobą. Aczkolwiek czasami po składach z poszczególnych meczów można wywnioskować, czy sprowadzony zawodnik spędził dużą ilość czasu na boisku, czy tych szans otrzymywał mniej. Na ten moment, w związku z tym, że pełniłem wówczas inną funkcję, to nie chciałbym się szerzej o tym wypowiadać.

Czy obejmując stanowisko pierwszego trenera miał Pan jakieś obawy? Ta decyzja była trudna?

Nie. Gdybym miał zrobić drugi raz to samo, to podjąłbym identyczną decyzję. To nie było dla mnie żadne ryzyko. Wiedziałem, co jestem w stanie dać tej drużynie i temu klubowi. W tym trudnym momencie dla klubu i dla pierwszego zespołu uważam, iż ważne było to, że nie byłem dla piłkarzy osoba anonimową. Płaszczyzna naszej współpracy została już wcześniej określona. Ja się bardzo pozytywnie zaopatrywałem na to, żeby pełnić tutaj funkcję pierwszego szkoleniowca. Tym bardziej że przed swoim odejściem Marcin Sasal sugerował taki ruch, gdyby sam miał przestać pełnić funkcję pierwszego trenera. Będąc drugim szkoleniowcem i starając się robić wszystko zgodnie z myślą pierwszego trenera, człowiek patrzy z boku i widzi, że pewne elementy funkcjonują dobrze, a inne wymagają poprawy i myśli sobie, że sam zrobiłby to inaczej. To jest absolutnie naturalne. Żaden trener nie powinien kopiować innego, bo wtedy, po co przeprowadzać jakiekolwiek zmiany na stanowisku? Absolutnie nie żałuję tej decyzji. Podszedłem do tego wszystkie bardzo ambitnie. Powiedziałem zawodnikom, że mamy do wykonania dwanaście kroków, czyli do zdobycia trzydzieści sześć punktów. Finalnie zgromadziliśmy ich trochę mniej i oczywiście teraz można osądzać, czy to właśnie tych punktów brakuje, czy nie. Decyzja była przemyślana i gdybym miał drugi raz wejść do tej samej rzeki, to taką samą drogę bym wybrał. Niczego nie żałuje i jestem bardzo wdzięczny, że taką szansę otrzymałem. Wiem również, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy na poczet drużyny oraz klubu.

Dużo nauczył się Pan od trenera Sasala? Jak wspomina Pan współpracę z byłym szkoleniowcem Korony Kielce?

Z trenerem Marcinem Sasalem znam się od bardzo dawna. Współpracę rozpoczęliśmy blisko dziesięć lat temu w Warszawie, gdzie działaliśmy wspólnie przy różnych projektach. Na pewno jest trenerem, który ma bardzo silna osobowość. To szkoleniowiec, który pracował na szczeblu Ekstraklasy, w pierwszej lidze oraz prowadził reprezentacje młodzieżowe, jak choćby U19 na Mistrzostwach Europy. Jest to trener z olbrzymim doświadczeniem. Osoba, która w pewien sposób otworzyła mi drzwi w momencie, kiedy ja rozpoczynałem swoją pracę zawodową. Nasze relacje były bliższe i dalsze, bo trener Sasal podejmował decyzje względem siebie, przeprowadzając się do Kielc, Bielska, czy do Szczecina. Natomiast uważam, że wspólnie zrobiliśmy tutaj dużo dobrego. To była nasza wspólna praca. Mieliśmy jasno określony podział obowiązków. Wydaje mi się, że wejście do klubu mieliśmy dobre, bo ta runda wiosenna z zeszłego sezonu odbiła się szerokim echem w całej Polsce. Na pewno z tej współpracy jest dużo pozytywnych momentów, które będę pamiętał. Mam nadzieje, że trener Marcin również.

Kibice Motoru to świetna grupa. Pomimo braku awansu ciągle wspierają zespół swoim dopingiem. Myśli Pan, że przyszły rok będzie wreszcie tym oczekiwanym przez wszystkich? Jakie działania powinny być poczynione w tym kierunku?

Nie jestem w stanie tego teraz powiedzieć. Czekamy przede wszystkim na decyzje miasta. Musimy wiedzieć, jak Ratusz widzi dalsze funkcjonowanie klubu. Nigdy nie można składać deklaracji, że na pewno awansujemy. Nie można mówić takich słów. Nawet jak ma się wybitny sztab szkoleniowy, piłkarzy, duży budżet i pełną gotowość infrastrukturalną pod każdym względem. Piłka nożna jest najbardziej niewymiernym sportem. Jest absolutnie za wcześnie, aby mówić o tym, jak będzie wyglądał zespół w przyszłym sezonie. Z kolej to, w jaki sposób będzie budowana drużyna, możne ułatwić określenie celu sportowego. Czy będzie to zespół, który będzie chciał zrobić jak najlepszy wynik, czy też zespół, który ma zając miejsca 1-5, czy po prostu ma się utrzymać. Jest za wcześnie na to. Natomiast niezależnie od tego, jak organ prowadzący Motor będzie dalej widział jego funkcjonowanie, to ten klub jest przede wszystkim dla lokalnej społeczności i wiadomo, że oczekiwania zawsze będą duże. To jest wytłumaczalne. Ja ze swojej perspektywy widzę to w sposób prosty. Kibice oczekują tylko jednej rzeczy, czyli drużyny, z której będą dumni. Wiadomo, że w momencie, kiedy zespół wygrywa, to bardziej nakłania ludzi to tego, aby śledzić losy drużyny i klubu. Chętniej przychodzą na mecz, niezależnie od tego, jaka jest pogoda, czy też ranga przeciwnika. W momencie, kiedy gdzieś tych wyników brakuje, to ludzie w jakiś sposób się odwracają od drużyny. Tak jest na całym świecie i to rzecz naturalna, że sukces przyciąga społeczność. Chociaż jest też wiele miejsc i w Polsce i za granicą gdzie kibice na mecze swojego lokalnego klubu przychodzą zawsze, niezależnie od osiąganych przez drużynę rezultatów. W pewnym momencie dobrze by było, aby przed rozpoczęciem nowego sezonu ktoś stanął przed kibicami i określił, co będzie celem sportowym na przyszły sezon. Takie słowa muszą paść. W związku z tym, iż może być bardzo dużo zmian personalnych, to jest to wielka niewiadoma. Sytuacja jest zupełnie inna niż w poprzednim sezonie, gdzie trzon zespołu został. Latem drużyna została wzmocniona przez kilku zakowników i wiadomo było, że cel jest jeden. Wiemy, że jest grupa piłkarzy, która na tym etapie zakończy swoją przygodę z Motorem. Jest za dużo niewiadomych, aby składać jakiekolwiek deklaracje. Na pewno kibice to jest wartość dodana Motoru. Dlaczego na niektórych meczach wyjazdowych Motor przegrywał? Być może dlatego, że na stadion nie byli wpuszczani jego kibice. Na Motor wszyscy się spinają. Grają tak, jakby mieli umrzeć i zakończyć na tym karierę. Dlatego Motor musi być dwa razy silniejszy niż pozostali. Dlaczego wielokrotnie mówiłem, że kibice są naszym dwunastym zawodnikiem? Bo naprawdę było wiele takich momentów, kiedy kibice w ostatnich minutach nas po prostu nieśli. Na Arenę wpuszczane są wszystkie grupy kibicowskie, a na co drugi mecz wyjazdowy nasi fani nie mogą wejść. Jak oni nie mogą z nami być, to wszyscy czujemy, że ktoś wyrwał z Motoru serce. Być może jest to trywialne tłumaczenie, ale tak jest. Ja przynajmniej tak to czuje i wiem, ze wielu zawodników również. Po półtora roku pracy w Motorze, znając realia i sposób myślenia naszych rywali wiem, że najłatwiej nas osłabić eliminując naszego dwunastego zawodnika. Natomiast oczywiście nie upoważnia nas do tego, żeby w momencie, kiedy nie mamy wsparcia kibiców na meczach wjazdowych, przegrywać spotkania. Swoją grą musimy ich przyciągać i zachęcać do tego, aby za nami jeździli. To jest nasza rola.

Na konferencji prasowej po meczu z Avią został Pan zapytany o swoją przyszłość w klubie. Powiedział Pan wówczas, że kontrakt obowiązuje do końca czerwca i będzie zrealizowany. Wiadomo, że sezon trwa i dlatego nie chciał się Pan szerzej wypowiadać na ten temat. Mimo to chciałbym zapytać, czy myślał Pan o tym, aby zostać w tym klubie i jako pierwszy trener przepracować samodzielnie cały sezon?

Spędziłem w Motorze i w Lublinie półtora roku, przeżywając w tym okresie różne momenty. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby pierwszy zespół awansował. Ponadto ułożyłem tutaj solidne struktury, jeśli chodzi o akademię, więc moja praca na rzecz Motoru odbywała się na różnych płaszczyznach. Nie jest to moment do tego, aby chwalić się tym, co się zrobiło, bo w obliczu braku awansu pierwszego zespołu, to dla wielu osób jest to nieistotne. Na pewno nie czuję się wypalony dla Motoru, tym bardziej że w roli pierwszego szkoleniowca odpowiadałem za zespół jedynie w dwunastu meczach. Uważam, że prezes Bartnicki nie zrobił jeszcze wszystkiego, co mógłby uczynić dla Motoru. Jeśli chodzi o mnie, to sytuacja wygląda tak samo, bo w roli pierwszego trenera jestem od niespełna dwóch miesięcy. Wiem też, że jest jeszcze duży wachlarz możliwości, aby zbudować tę drużynę w innej konstrukcji, która będzie walczyła o jak najwyższe cele. Niemniej najważniejsze jest teraz to, aby miasto podjęło decyzję, która będzie najlepsza dla Motoru. Również ja muszę podjąć takie decyzje, które będą najlepsze dla mnie. Może znajdzie się pomiędzy tymi wyborami wspólny mianownik, a może nie.

 

Źródło: lubsport.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*