QUO VADIS MOTORZE

Na maila redakcji przyszedł ciekawy tekst od jednego z Kibiców Motoru. Na tyle ciekawy, że postanowiliśmy go opublikować. 

 

Skoro jest dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Ten tekst miał powstać o wiele wcześniej, ale był odkładany w czasie. Dzięki temu jednak udało się zebrać nieco więcej materiałów, bo nie ma miesiąca, a czasem i tygodnia, by nie można było dopisać kolejnych wyczynów osób zarządzajacych naszym klubem.

Przed chwilą awansowaliśmy do II ligi, lada moment Zbigniew Jakubas oficjalnie wejdzie do klubu, więc powinno być super. Powinno, ale nie jest…

Marketing

Przyszedł czas pandemii, wszyscy wypuszczali swoje maseczki. Kluby, instytucje, gdyż w trudnym okresie można było jakkolwiek zarobić, a przy okazji wydać rzecz unikatową, ktora będzie jakąś pamiątką oraz zbliży kibica z klubem w trudnej sytuacji. Oczywiście zanim to się wydarzyło, minął niemal miesiąc, gdyż najpierw trzeba było przekonać opór osób decyzyjnych, a później znaleźć odpowiednią firmę do wykonania.

Klub ma ogromny potencjał, a mimo tego klubowy sklepik wyglądał i wygląda bardzo biednie. Ceny nie są niskie, mimo że produkty są marnej jakości.

Na pewno dużym minusem było choćby późna informacja o sprzedaży karnetów na obecny sezon. To powinno zostać załatwione przynajmniej tydzień wcześniej, podobnie jak reklamy dotyczące tego. Hasło „Czas na Motor” jest dobre, ale więcej powinno być nie tylko ekspozycji marki, a po prostu prezentacji produktu jakim są karnety czy bilety. Na plus na pewno umiejscowienie tego w wielu punktach w Lublinie. Na ten moment jeszcze nie przekłada się to na frekwencje, choć ta – jak wiadomo – zależna też jest mocno od drużyny.

Bardzo dużym minusem na początku sezonu był także brak skrótu z meczu przeciwko Zniczowi w klubowych mediach. Kulisy wyglądały fajnie, ale powinny być jedynie dodatkiem. Skrót to absolutna podstawa funkcjonowania na tym poziomie, w tak dużym klubie.

Kappa

Zresztą temat koszulek jest obecny od początku sezonu. Jak wszyscy wiedzą od początku rozgrywek nasz klub jest ubierany przez Kappę, a nie jak wcześniej przez Masite. Zmiana jak zmiana, wszyscy to robią, ale z różnym skutkiem.

Pierwszy komplet koszulek przyszedł do klubu kilka dni przed ligą i okazał się być… kompletnie bezużyteczny. Nie było jednak opcji i trzeba było, niemal do końca sierpnia, w nich grać, choć piłkarze mocno narzekali na jakość wykonania. Ostatecznie dopiero druga wersja koszulek nadawała się do gry, a w poprzednich nasi kibice mogli rozegrać mecz jubileuszowy podczas turnieju na 30-lecie zgody ze Śląskiem.

Tyle że koszulek firmy Kappa długo nie było w sprzedaży. W dzisiejszych czasach to trudne do zrozumienia, gdyż kibic chce mieć możliwość kupna takiej koszulki w jakiej grają pilkarze jego klubu. Dopiero po pierwszym – i jak się okazało jedynym – meczu wiosny można było to zrobić, ale po chwili wszystko zostało zamknięte, ze sklepem klubowym włącznie.

Cena – 130zł. Czy to dużo? Wydaje się, że normalnie. Szkoda tylko, że jakość tego produktu nie jest zbyt wysoka.

Afera koszulkowa

Jeśli już jesteśmy przy jakości, to przejdźmy do jednego z największych cyrków, jeśli chodzi o sprawy marketingowe. Kilka ładnych miesięcy temu klub zorganizował konkurs na projekt koszulki jubileuszowej. Pomysł bardzo dobry. 70-lecie ma się raz w historii, a zaangażowanie kibiców w takie zabawy zawsze jest dobre, gdyż aktywizuje ludzi związanych z klubem.

Wygrał projekt kibiców z Lubartowa, który moim zdaniem był naprawdę kapitalny. Miał bardzo duży potencjał. Niestety, ten potencjał został po prostu zmasakrowany. To tak jakby ktoś wziął małe urządzenie i przejechał po nim kilkadziesiąt razy samochodem. Nie dość, że koszulka wizualnie kompletnie odbiega od pierwotnego projektu, to jeszcze jakość jej wykonania jest fatalna. Miałem ją w rękach i przyznam się szczerze, że 110zł za kawałek poliestrowego materiału jest po prostu zdzierstwem i kpiną z kibiców, a także napluciem w twarz osobie, która wygrała konkurs.

Dlaczego nie można było odwzorować tego projektu? Powiedzmy sobie szczerze, gdyby zrobić koszulkę 1:1 zgodnie z tym, co było i wyprodukować ją w wysokiej jakości, to nawet płacąc ponad 200 złotych kibic nie miałby poczucia, że został oszukany. Dostałby wtedy unikatowy produkt na jubileusz, czyli coś, co ma prawo być drogie. Niestety ta część 70-lecia została zepsuta doszczętnie.

Mecz z…

Ważnym aspektem obchodów 70-lecia miał być mecz Motoru z klubem z wyższej ligi. W Polsce w zasadzie jest jeden atrakcyjny – dla nas kibiców – rywal. Oczywiście chodzi o Śląsk Wrocław. Tutaj niestety pojawił się mocny opór we władzach klubu. Głównym argumentem miał być fakt, że wrocławianie grali tutaj na 65-lecie. Wobec tego pomysłem numer jeden miała być… Jagiellonia. Nie jest tajemnicą, że Jaga raczej jest neutralnie traktowana przez nas kibiców, ale dla większości kibiców raczej nie wyzwala takich emocji jak Śląsk ani nie ma takiej marki jak Legia, Wisła Kraków czy Lech Poznań.

Kolejnym pomysłem miał być turniej drużyn z miast partnerskich Lublina. Wśród nich miał być węgierski VSC Debreczyn. Ostatecznie turniej został odrzucony, jako niezbyt atrakcyjny, a jedynie mecz Motoru z Węgrami miał być numerem jeden.

Tutaj jednak usprawiedliwieniem jest pandemia, która storpedowała rozgrywki i wszelkie plany. Tak czy siak zobaczymy czy cokolwiek z tego wyjdzie na jesieni, np. podczas przerw reprezentacyjnych.

Jubileusz

Od początku stycznia obserwowałem sobie, co klub zaproponuje w trakcie obchodów 70-lecia. Oczywiście mecz miał być taką kulminacją tego wszystkiego. Jednak liczyłem na cały rok atrakcji. No i… się mocno zawiodłem. W zasadzie do końca lutego, czyli przez dwa miesiące, w których nie graliśmy ligi, nie wydarzyło się nic. Na stronie klubowej nie było o czym czytać, a małe wzmianki raczej zasługiwały na przemiliczenie.

Dopiero w trakcie pandemii można było coś znaleźć na stronie klubowej, ale to też była kropla w morzu. Dodatkowo ni z gruszki, ni z pietruszki pojawił się pomysł wyłonienia jedenastki Motoru w… XXI wieku. Dlaczego? Trudno powiedzieć, skoro za nami dopiero 19 pełnych lat tego stulecia i dwudzieste nie było nawet w połowie w momencie ogłaszania wyborów.

Pieniądze Majka i Czarecki

Obecnie przy sterach naszego klubu są panowie Paweł Majka oraz Jacek Czarecki. Pierwszy z nich jest prezesem, drugi wiceprezesem tworząc dwuosobowy zarząd, nad którym jest rada nadzorcza. Wiele mówi się o tym, że już w niedalekiej przyszłości dojdzie do zamiany stołków i Czarecki będzie prezesem, a Majka wiceprezesem. Jednak zanim to nastąpi warto przypomnieć, ile wynosi uposażenie obu panów.

Paweł Majka swoją funkcje sprawuje od lata ubiegłego roku, zaś Czarecki przyszedł do klubu w marcu. Co ciekawe ten drugi zaledwie miesiąc wcześniej został odwołany z funkcji prezesa MOSiR-u. Gdy trafił do Motoru jego pensja została ustalona na poziomie 9,5 tysiąca złotych oraz „dodatek” paliwowy w wysokości 500 złotych. Pensja prezesa Majki wynosiła o pięćset złotych więcej oraz wspomniany dodatek paliwowy. Krótko mówiąc praca obu panów jest wyceniona na 19,5 tysiąca złotych miesięcznie oraz tysiąc złotych dodatku paliwowego. W skali roku to: 234 tysiące złotych rocznie oraz 12 tysięcy złotych dodatku paliwowego, a zatem niemal ćwierć miliona złotych pieniędzy, które trafiają do obu panów. Trzeba przecież pamiętać jeszcze o wszelkich kosztach zatrudnienia, która wg Krzysztofa Jakubowskiego z Fundacji Wolności razem miałaby się zamykać w kwocie 300 tysięcy złotych. Czy to dużo, czy mało? Pozostawiam innym do oceny.

Ropski

Do dzisiaj nie poznaliśmy za to kwoty, którą klub zapłacił za Krzysztofa Ropskiego. Mówi się o kwocie pomiędzy 50 a 100 tysięcy złotych, co przy transferach między III-ligowymi klubami byłoby ogromną sumą. Zważywszy, że Ropski przyszedł w styczniu, czyli na… pięć miesięcy przed końcem kontraktu w Siarce. Oczywiście nikt nie mógł przewidzieć, że wiosną zagra jeden mecz ligowy i sezon zostanie przerwany, ale kwota transferu, a także fatalny sposób załatwienia całej sprawy po prostu budzi niesmak do dzisiaj. Zwłaszcza patrząc, jak Ropski potyka się o własne nogi w kolejnych meczach.

Ceny biletów

Skoro jesteśmy przy pieniądzach warto wspomnieć o dość osobliwym potraktowaniu najwierniejszych kibiców podczas ostatnich dwóch meczów w regionalnym Pucharze Polski. Wiadomym było, że przyjdą ci najwierniejsi, którzy albo są na miejscu w trakcie wakacji, albo odpuszczą sobie wyjazd nad jezioro. W nagrodę mogli kupić bilety po 20zł… Ceny kompletnie odrealnione. A przecież do tej pory nie mogliśmy narzekać na ceny biletów meczów rozgrywanych na Arenie Lublin. Tam najdroższe wejściówki, nie licząc vipów, w dniu meczowym kosztują 15 złotych, a przecież komfort oglądania spotkania na Arenie a al.Zygmuntowskich jest nieporównywalny. Tutaj jednak kibice musieli zapłacić za regionalny puchar niewiele mniej niż… fani wybierający się na finał ogólnopolskiego rozgrywanego na zadaszonym i nowoczesnym stadionie.

Inna sprawa to brak biletów ulgowych. Jeśli ktoś ma dwójkę dzieci i chciał obejrzeć dwa mecze – z Avią i Chełmianką – musiał w ciągu tygodnia wydać 120 złotych. Na tym poziomie horrendalne kwoty.

Utrudniona sprzedaż

Wielu kibiców przyzwyczaiło się do stacjonarnej sprzedaży biletów. Niestety obecne chore czasy uniemożliwiają sprzedawanie biletów na terenie stadionu, przez co jedynym miejscem miały być Lombardy Amsterdam, które od wielu lat współpracowały z klubem w tej kwestii. Piszemy w czasie przeszłym, gdyż już ta współpraca została zakończona. O co poszło? Na pewno nie o pieniądze.

Jak wiele osób wie, właścicielem lombardów jest nasz kolega z trybun. Nie brał pieniędzy od klubu za sprzedaż biletów, a jedyną zapłatą było 6 vipowskich biletów na każdy domowy mecz. Powiedzmy sobie szczerze, żaden wydatek. Ale władze klubu uznały, że nic nie będą dawać, nawet tych sześciu biletów. A trzeba wiedzieć, że w dniach meczowych w tych lombardach potrzebne do pracy były dodatkowe osoby. Jedna zajmowała się codzienną działalnością, a druga sprzedażą biletów. Ale klub się uparł „Nie i koniec” i zaczęły się schody.

Na mecze chodzi wielu wiekowych kibiców, dla których zakup biletu przed internet może być kłopotem. Dodatkowo Lombardy Amsterdam mają to do siebie, że są całodobowe, więc bardzo wygodne. Każdy kibic, bez względu na godziny pracy, mógł zajechać na Kalinę czy pod dworzec PKP po wejściówkę. Teraz już nie może.

Klub chciał postawić na parkingu Areny barak, w którym będzie sprzedawał bilety. Jednak organizacja takiego przedsięwzięcia przerosła możliwości organizacyjne i w pośpiechu trzeba było organizować możliwość zakupu w Targach Lublin. Pomijając fakt, że kasy działają tam tylko kilka godzin w ciągu dnia, to po prostu żałosne. Popatrzmy choćby na Górnika Łęczna. Bilety na mecze naszego układowicza można kupować choćby w salonikach prasowych Kolportera, co jest mega wygodne.

Karnety nie dla wiernych kibiców

Jak świat długi i szeroki zawsze stały klient ma zniżki. Ale nie dotyczy to Motoru Lublin. Tutaj klientem jest kibic. Wiosenna akcja promocyjna przy zakupie karnetów po prostu wprawiała w osłupienie wszystkich. Miałeś karnet na jesień i chciałeś mieć na wiosnę, to… płaciłeś normalnie. Kupiłeś karnet na mecze Górnika Łęczna lub innych klubów z Lublina – koszykówka, piłka ręczna itd., to dostawałeś zniżkę!

Zastanówmy się dla kogo jest taka promocja? Raczej dla nikogo. Jeśli kupujesz karnet na konkretny klub, można zakładać, że jesteś więcej niż zwykłym kibicem, który od dzwonu przychodzi na mecz. A skoro chodzisz na mecze Motoru, to raczej nie jesteś w stanie chodzić na wszystkie mecze Górnika i na odwrót. Nawet, jeśli jest inaczej, to po prostu brak szacunku dla kibiców, którzy od kilku sezonów czy rund mieli karnety i chodzili regularnie na domowe mecze, zasilając klub jakąś kwotą pieniędzy.

Odgradzanie się od kibiców

Kibice chcieliby obejrzeć też coś więcej niż mecze, ale rzadko jest im to dane. Nie jestem sam z wrażeniem, że klub odgradza się od kibiców. Dziwnie to brzmi, ale tak to wygląda. Zamykanie treningów na tym poziomie uważam za dziecinadę. Podobnie jak brak informacji o niedawnym sparingu z Polonią Warszawa. Rozumiem, że klub może nie chce spędząć tłumów i brać odpowiedzialności za ewentualne zgromadzenia w dzisiejszych czasach, ale jednocześnie kibic ma prawo wiedzieć, co się dzieje w klubie.

Tak samo jak pierwotna decyzja o meczu bez publiczności w pucharowym starciu z Avią. Dopiero presja kibiców w mediach społecznościowych wywołała zmianę decyzji i jakoś można było zrobić imprezę niemasową. Niby zmiana na plus, ale też niepotrzebny niesmak pozostał.

Tak samo jak zmiana ławki rezerwowych na tą dalszą o kibiców. Tutaj początkowo broniłem tej decyzji, bo dzięki temu większa presja będzie na zawodnikach i sztabie trenerskim gości, ale jak widać, to był tylko zalążek do tego, co mamy dzisiaj.

Swoje zrobiłeś, a teraz spadaj

Bardzo mi się nie podoba sposób żegnania się z osobami, których już w klubie nie ma. Adrianowi Olszewskiemu skończył się kontrakt 30 czerwca, którego klub nie przedłużył. Jakkolwiek uważam, że to jeden z tych zawodników, jakich chciałbym dalej oglądać w Motorze, to trener Hajdo miał prawo zrezygnować z jego usług. Chwilę później Olszewski rozpoczął treningi z Górnikiem Łęczna, o czym zrobiło się głośniej w mediach. Dopiero po ponad dwóch tygodniach na stronie klubowej zostało ogłoszone oficjalne pożegnanie Olszewskiego.

Jeszcze gorzej wyglądała sprawa z Michałem Paluchem. Od początku ubiegłego sezonu było wiadomo, że nie jest ulubieńcem trenera Hajdo. Jednak słaba forma Michała Grunta oraz brak kolejnych alternatyw w ataku oznaczał szansę dla Palucha. Ten odwdzięczył się strzelanymi golami. Niestety to było za mało i po sezonie był jednym z pierwszych „odstrzelonych” ze składu. Taki krok wobec wychowanka, który jest najlepszym strzelcem zespołu na pewno nie mógł być dobrze odebrany. Jeszcze gorzej wyglądało pożegnanie Michała. Krótki komunikat to jedno, ale wiadomość od samego zainteresowanego opublikowana w KOMENTARZU POD POSTEM NA FACEBOOKU to jest już cios poniżej pasa.

Kolejny taki cios został wyprowadzony w ostatni dzień lipca. Wtedy pracę w klubie zakończył Tomasz Lewtak. Dla niewtajemniczonych Tomek był człowiekiem orkiestrą od kilku lat. Teoretycznie pracował w klubowym marketingu, ale był ostatnią osobą, do której można było mieć jakiekolwiek pretensje za działania klubu. Robił grafiki, nagrywał i montował materiały wideo, do tego mnóstwo pracy organizacyjnej przy okazji meczów, a także wszystkie zdjęcia, które mogliście oglądać na stronach Motoru w internecie, to również jego zasługa. Długo by wymieniać… Jednak każdy, kto miał z nim okazje współpracować, nie powiedział o nim złego słowa. Bardzo pracowity, pomocny, a do tego mega skromny i nigdy nie pchający się na afisz. Tymczasem po sześciu latach uznano, że osoba wykonująca mnóstwo obowiązków jest już niepotrzebna w klubie…

Symbolicznym momentem była grafika dzień po zwolnieniu Tomka z klubu, na której klub chciał upamiętnić wybuch Powstania Warszawskiego, ale pomylił daty!

 

Autor : Zatroskany Kibic. 

 

PS. REDAKCJA : Temat z Lombardami Amsterdam został załatwiony pozytywnie i klub wrócił do współpracy, dodatkowo rozszerzają sprzedaż o kolejną sieć lombardów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*